Wywiad z Agnieszką Kobus-Zawojską: Sport ma we krwi!
Zacznijmy od początku. Jak rozpoczęła się Pani przygoda ze sportem? Skąd taki pomysł na życie?
Agnieszka Kobus-Zawojska: Pochodzę ze sportowej rodziny. Moi rodzice też trenowali. Jedynie siostra nie poszła w tę stronę. Ale to nie było tak, że od razu wysłano mnie na zajęcia sportowe. W warszawskiej podstawówce, do której chodziłam, startowałam w biegach dzielnicowych oraz różnego typu zawodach sportowych. Całkiem dobrze mi to wychodziło. I właśnie na takich zawodach podszedł do mnie trener wioślarstwa i zaproponował przeniesienie się do szkoły sportowej. Miałam do wyboru dwie klasy: wioślarską i żeglarską. Ze względu na rodziców, którzy sami trenowali kiedyś ten sport, wybrałam klasę wioślarską. Tak rozpoczęła się moja przygoda z tą dyscypliną i trwa do dziś.
Rodzice trenowali wioślarstwo. Czy to, że wybrała Pani ten sport to takie kontynuowanie rodzinnej tradycji?
AKZ: Tak, można tak powiedzieć. Chociaż „smak wioślarstwa” poznałam sama, bo rodzice nie zmuszali mnie do trenowania. Ale kiedy ten sport pojawił się w moim życiu, nie zgłaszali sprzeciwu. Cieszyli się, że idę w ich ślady, tym bardziej, że mój tata ze względów osobistych musiał skończyć swoją sportową przygodę.
Można w takim razie powiedzieć, że wioślarstwo było obecne w Pani życiu od zawsze. Co daje Pani ten sport?
AKZ: Daje mi na pewno spełnienie, satysfakcję i radość. Muszę się przyznać, że nie jestem typem takiej osoby, która kocha trenować. Ale za to na prawdę lubię się ścigać. I to właśnie ten wyścig daje mi satysfakcję i zadowolenie. A pozytywny wynik jest dla mnie kwintesencją włożonego trudu. Mam ogromne szczęście, że robię to, co lubię. To dla mnie wyróżnienie, że stratuję dla kraju i reprezentuję Polskę. Nie każdy sportowiec ma taką możliwość. Jestem z siebie dumna!
Wioślarstwo to w Polsce raczej mało popularna dyscyplina…
AKZ: Zdecydowanie! Ale ja się trochę temu nie dziwię… Kiedy my płyniemy na dystansie dwóch kilometrów, to nie zawsze to dla zwykłego widza, który nie zna się na wiosłach, wygląda to spektakularnie. Oczywiście co innego jak jest wyścig, w którym osady się „tną” od startu, chwyt za chwytem – to jest ciekawe. Jednak nie zawsze są takie zawody. Wioślarstwo zrzesza głównie fanów, którzy albo kiedyś trenowali, albo tzw. zajawkowiczów tej dyscypliny, osoby, którym ten sport się podoba. Wiem, że ciężko jest przekonać media czy kibiców do wioseł, zazwyczaj oglądają nas znajomi czy osoby, które nas znają. No może raz na cztery lata w przypadku igrzysk jest inaczej. Ale ja nie zazdroszczę innym sportowcom. Nie mogę powiedzieć na przykład, że lekkoatleci mają fajniej, bo więcej ludzi się nimi interesuje czy też że piłkarze więcej zarabiają. Ja wybrałam wioślarstwo. Mam to, co chciałam i z tego należy się cieszyć. Nie mogę mieć do nikogo pretensji, bo to był mój świadomy wybór.
Pierwszy raz w zawodach rangi mistrzowskiej wystartowała Pani w 2003 roku podczas Mistrzostw Polski Młodzików w Kaliszu i od razu zdobyła Pani medal. Jak wspomina Pani ten start?
AKZ: Muszę przyznać, że bardzo dobrze go pamiętam. Nie spodziewałam się, że tak dobrze mi pójdzie, w końcu to był mój pierwszy taki start. Byłam lekko wystraszona. Jako młoda zawodniczka z podziwem patrzyłam na pozostałe osoby. Uważałam, że są o wiele lepsze ode mnie, że lepiej wiosłują. Wydawało mi się, że nie mam wystarczająco dużo siły. Przed startem koleżanka poradziła mi, żebym jechała wysokie tempo i nie zwracała na nic uwagi. I tak zrobiłam, pojechałam to sprytem. To, że byłam trzecia było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Tym bardziej doceniam ten wynik, że to był start na jedynce, wszystko zrealizowałam sama – od startu do mety. To był dla mnie ogromny „kop motywacyjny”, a w tym momencie wspaniałe wspomnienie.
Ciężka praca i wytrwałość się opłacają. Na Pani koncie wiele sportowych medali i tytułów. Czy ma Pani taki, z którego jest Pani szczególnie dumna?
AKZ: Nie będzie to zaskoczeniem, jak powiem, że najważniejszy jest dla mnie medal igrzysk olimpijskich. Według mnie żaden inny medal nie dorównuje temu zdobytemu podczas igrzysk. I myślę, że każdy sportowiec się ze mną w tej kwestii zgodzi. To jest tak ważne sportowe wydarzenie, że każdy zawodnik stara się być wtedy w jak najlepszej formie. Bardzo jestem dumna z tego medalu, bo kiedyś to było marzenie, a jak się już spełniło, to sama musiałam się uszczypnąć, by zdać sobie sprawę, że to naprawdę jest mój wynik!
Wróćmy pamięcią do 2017 roku. Zdobyła Pani tytuł wicemistrzyni świata na Mistrzostwach w Wioślarstwie w Sarasocie. Przybyło też kilka nowych zwycięskich krążków. Czy ten ubiegły rok można określić jako bardzo dobry sportowo?
AKZ: Nawet mogłabym powiedzieć, że to był w sumie mój najlepszy rok. Zdobyliśmy trzy złote medale Pucharu świata, co prawda Mistrzostwa Europy nam nie wyszły, ale szybko puściłyśmy to w niepamięć. No i ten srebrny medal Mistrzostw Świata. Byłam bardzo zadowolona, że pomimo zmienionego składu stanęłyśmy na wysokości zadania. Zauważam, że z roku na rok jest coraz lepiej. W 2015 byłyśmy czwarte, na Igrzyskach w Rio – trzecie, a po igrzyskach byłyśmy drugie. Cieszę się, że co roku robimy kroczek do przodu. Nie chcę zapeszać, ale mam nadzieję, że ta tendencja będzie się utrzymywać, będziemy się rozwijać i zdobywać kolejne medale.
Prywatnie też wiele się wydarzyło. Można powiedzieć, że to był rok pełen zmian. Szczególnie wyjątkowa była jego końcówka…
AKZ: (śmiech) Zdecydowanie 2017 rok był pełen zmian, zarówno tych sportowych, o których wspominałam, jak i osobistych. Przeszłam operację szczękową, która była podyktowana względami zdrowotnymi, w wyniku której, dla mnie nieco, a dla innych bardzo, zmieniłam się z wyglądu. Cieszę, że tak szybko doszłam do siebie po zabiegu, bo zazwyczaj ludzie dopiero po upływie 3 miesięcy wychodzą z domu. Ja dwa i pół miesiąca później, pod koniec grudnia, wyszłam za mąż (przyp. FitHero: za Macieja Zawojskiego, również wioślarza)! Myślę, że jak podchodzi się z radością i pozytywnym nastawieniem do przeszkód, to wszystko łatwiej się udaje. A wracając do ślubu, to na dzień dzisiejszy, i mam nadzieję każdy inny, stwierdzam, że to była najlepsza decyzja w życiu. Tak, to był rok pełen zmian. Jeden z lepszych w moim życiu.
Podobno nikt tak nie zrozumie sportowca, jak drugi sportowiec. Czy to właśnie wioślarstwo Państwa połączyło?
AKZ: Tak. W dzieciństwie chodziliśmy do tego samego klubu sportowego w Warszawie. Mój mąż jest ode mnie młodszy, i muszę przyznać, że nie od razu byłam nim zainteresowana. Ale nasze drogi właśnie tam się zeszły. Zanim wzięliśmy ślub to tworzyliśmy duet osiem lat. Śmiało można powiedzieć, że „znamy się jak łyse konie”. Mamy podobne pasje, poczucie humoru. A jak się pokłócimy, to w 5 minut się pogodzimy, bo nie potrafimy się na siebie gniewać i zaraz wspólnie wybuchamy śmiechem. Jak tak patrzę na nas, to czasem jesteśmy bardziej kumplami niż parą. Ale myślę, że to też jest istotne, bo moim najlepszym przyjacielem jest mój mąż. Sport nas połączył i dzięki temu też mamy wspólne tematy, podobne zainteresowania, zresztą na każdej płaszczyźnie się dogadujemy. Stanowimy dla siebie nawzajem wsparcie. On jest dla mnie motywacją i myślę, że ja dla niego również.
Sport zajmuje bardzo ważne miejsce w Pani życiu. Czy zawsze była Pani pewna obranej drogi, czy pojawiały się jakieś wątpliwości?
AKZ: Oj było bardzo dużo wątpliwości. Takie najbardziej pełne wątpliwości miałam dwa lata. Pierwszy to 2012 rok, kiedy nie pojechałam na igrzyska w Londynie, nie dostałam się do składu. Oczywiście z perspektywy czasy patrzę na to pozytywnie, bo później w Rio zdobyłam medal, więc może tak miało być. Rok później też w ogóle nie byłam brana pod uwagę w kadrze, pojechałam tylko na Mistrzostwa Europy, żeby utrzymać się w szkoleniu na kolejny rok. Nie chce oceniać, czy to było sprawiedliwe czy nie. Mimo, że tak się stało, to nadal dążyłam do celu i dzięki temu zostałam na nowo zauważona. Ja wychodzę z takiego założenia, że musi być dołek, żeby potem była górka – mój sportowy 2014 rok to potwierdza.
Wątpliwości dopadają każdego w wielu dziedzinach życia, także sporcie. Szczególnie, kiedy się jest na początku drogi. Jak sobie z nimi radzić?
AKZ: Myślę, że po prostu trzeba przez nie przebrnąć. W życiu nigdy nie jest łatwo i kolorowo i nie jest możliwe, żeby ciągle była tendencja rosnąca. Trzeba przetrwać ten gorszy moment, skupić się na sobie i myśleć, o tym że będzie dobrze. Wiem, że teraz modne są takie teorie, że wszystko siedzi w psychice i ważne jest pozytywne myślenie. Ale ja sama jestem tego przykładem i wierzę, że odpowiednie nastawienie przybliża nas do tego, że rzeczywiście będzie dobrze.
A co poza sportem? Jakie są jeszcze Pani pasje?
AKZ: Uwielbiam podróżować! Jak przeglądam różne portale podróżnicze, czytam posty, oglądam zdjęcia to czasem mam ochotę rzucić wszystko i gdzieś pojechać. Zawsze po sezonie planuję jakiś wyjazd. Ale nie są to wakacje all inclusive z biurem podroży, jest to raczej taka wyprawa z plecakiem. Z mężem kupujemy tylko lot i korzystamy z couchsurfingu. W tym roku wybieramy się do Meksyku, jestem naprawdę podekscytowana. Moim największym marzeniem jest podróż dookoła świata. Nawet wszystko mamy już zaplanowane. Po Igrzyskach w Tokio (przyp. FitHero: Letnie Igrzyska Olimpijskie 2020) zamierzamy skupić się na życiu rodzinnym... A jak odchowamy dzieci, będą już pełnoletnie, a my będziemy wtedy mieli około 50-tki, to zamierzamy zrealizować swoje marzenie i pojechać na wycieczkę dookoła świata. Może brzmi to trochę abstrakcyjnie, ale w dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe!
Te prywatne plany na najbliższy czas już nam Pani trochę zdradziła, a jakie są te sportowe?
AKZ: Właśnie zakończył się Puchar Świata w Belgradzie. Wracam z niego ze srebrnym medalem. Niezły początek sezonu, choć nie ukrywam, że liczyłam na więcej. Miałyśmy małe problemy techniczne, nie wiem czy bez nich byśmy wygrały. Może i nie, ale na pewno byłoby mniej nerwowo. Jest to początek sezonu i jest medal, więc należy się cieszyć. Ciągle pokazujemy, że jesteśmy w czołówce. A przede mną jeszcze kolejne dwa Puchary Świata (przyp. FitHero: w Linz-Ottensheim i Lucernie), Mistrzostwa Europy i Mistrzostwa Świata. Wierzę w to, że będziemy szybko pływać. Nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu, ale jednak po to się pracuje, żeby zdobywać medale i mam nadzieję, że tak będzie w naszym przypadku.
Dziękujemy za rozmowę. Trzymamy kciuki za dalsze sukcesy!