Wywiad z Bartłomiejem Mrozem: Nie ma trudności nie do pokonania
„Zrobiłem to. Zdobyłem mistrzostwo Europy. Spełniło się moje marzenie” – tak podsumowałeś wywalczenie złotego medalu w grze singlowej na tegorocznych mistrzostwach Europy w badmintonie. Jak to jest w końcu osiągnąć to, o czym się marzy?
Zwycięstwo na pewno dało mi mnóstwo motywacji i taką informację zwrotną, że praca, którą w tym roku zrobiłem, naprawdę idzie w dobrym kierunku. Mój poziom gry się zwiększył. Te mistrzostwa Europy ze złotem w singlu to było moje wielkie marzenie. To już przeżyłem… Oczywiście, nie zapomniałem o tym osiągnieciu, ale trzeba było wrócić do rzeczywistości i pracować dalej. Chwilę temu miałem zawody w Australii, teraz planuję już następne przygotowania do igrzysk olimpijskich oraz myślę, co jeszcze poprawić i jak poprawić. Tym bardziej, że to zupełnie inne bajki, na igrzyskach poziom w grupach jest naprawdę wysoki.
Wróćmy do początków… Jak zaczęła się Twoja przygoda ze sportem? Dlaczego badminton? Z pewnością jest mnóstwo innych rzeczy, które mógłbyś robić w życiu.
Zawsze interesowałem się sportem. Chciałem być piłkarzem, jak to przeważnie chłopcy w moich rodzinnych rejonach, na Opolszczyźnie. Nawet miałem krótki epizod w klubie piłkarskim, dosłownie miesiąc. Skończyło się na badmintonie. Jak to się zaczęło? Moje rodzeństwo i kuzynka poprzez nabór w szkole dołączyli do miejskiego klubu sportowego, a ja z w wyniku nadmiaru wolnego czasu trafiłem pewnego dnia na halę, żeby zobaczyć, co tam się dzieje, jak wygląda ten sport. Wziąłem rakietę i „tłukłem” nią przez dwie godziny. Spodobało mi się. Początkowo odbijałem na korytarzu podczas kilku treningów klubowych. Z czasem stwierdziłem, że chciałbym czegoś więcej. Zacząłem uczęszczać na treningi od poniedziałku do niedzieli i tak ćwiczyłem ciężko przez parę lat, żeby coś z tym sportem w swoim życiu zdziałać.
Jesteś jedynym sportowcem w Polsce grającym zawodowo w parabadmintona. Z jakiego swojego osiągnięcia sportowego jesteś najbardziej dumny?
W 2016 roku wygrałem Indonesia Para-Badminton International, gdzie wystąpiła cała czołówka sportowców. Ja wszystkich pokonałem. To było naprawdę coś wielkiego. Szczególnie, że w poprzednich edycjach tego turnieju dochodziłem jedynie do ćwierćfinału. Byłem tam tak naprawdę sam, bez trenera, bez fizjo, a się udało. Medale mistrzostw świata z poprzedniego roku były równie ważne, konkurencja była naprawdę duża. Mimo mojej kontuzji, mam wypuklinę kręgosłupa, udało się je wywalczyć. Doceniam też tegoroczne zwycięstwa. Trzeci raz z rzędu zdobyliśmy złoto w deblu i udało się zrealizować cel zajęcia pierwszego miejsca w singlu.
Wspomniałeś, że na zawody jeździsz bez swojego trenera i fizjoterapeuty, dlaczego tak?
Jak większość sportów, tak i ten ogranicza się do finansów. Moi sponsorzy mnie wspierają, miasto Kędzierzyn-Koźle również, ale to są kwoty, które nie przekraczają dużych budżetów piłkarskich. W tym roku musiałem z prywatnych pieniędzy zainwestować w wyjazdy, które były konieczne do kontynuowania rozwoju. W takiej sytuacji nawet nie ma co myśleć o trenerze czy fizjoterapeucie, żeby opłacić jeszcze ich przejazdy i pobyt. Wyjazd z kraju na takie turnieje to kolosalne wydatki. Aczkolwiek myślę, że ze jestem jedynym z czołowych zawodników, który jest sam na zawodach. Nie ukrywam, że ma to też znaczenie dla jakości gry i końcowego wyniku.
Zostałeś doceniony przez Europejską Federację Badmintona. Przyznano Ci tytuł Parabadmintonisty Roku – pierwszy raz w historii to wyróżnienie przypadło Polakowi. Jesteś z siebie dumny? Z tego co robisz, ze swoich osiągnięć?
W 2015 moja przygoda ze sportem zaczynała się na poważnie – to był pierwszy rok, kiedy miałem dużo turniejów, zdobyłem wtedy podwójne wicemistrzostwo świata. Niezwykle motywujące było to, że Federacja zaprosiła mnie na galę, która w kontekście badmintona jest najważniejsza w europejskim wymiarze. Ogromne wyróżnienie, zwłaszcza że byłem na początku kariery, miałem duże problemy z finansowaniem i z wygrywaniem. Czy zasłużyłem na ten tytuł? Myślę, że tak. 14 lat poświęciłem na pracę nad samym sobą, rozwój, tak naprawdę nic innego w życiu nie robiąc. Wydaje mi się, że jako jedyny w Polsce badmintonista i parabadmintonista robię dobrą robotę, ale to już nie mi oceniać, tylko tak naprawdę ludziom dookoła.
Niedawno wróciłeś z Australii. Tam brałeś udział w międzynarodowym turnieju Australia Parabadminton International 2018, jak Ci poszło?
Zająłem 3. miejsce. Przegrałem w półfinale z zawodnikiem, z którym zawsze miałem mecze na wyrównanym poziomie. Wygrałem z nim w tym roku finał w Brazylii, a w Japonii, czyli w finale, i teraz w półfinale przegrałem. Mimo wszystko pokazałem, że moje przygotowanie fizyczne jest na naprawdę wysokim poziomie. Był to ważny turniej, bo ostatni przed kwalifikacjami, taki sprawdzian dla kondycji zawodników. Dużo zyskałem też na doświadczeniu.
Czy uważasz, że jako paraolimpijczyk musisz włożyć więcej pracy w przygotowania do zawodów, w to żeby w tym sporcie osiągać dobre wyniki? Czy może porównujesz to do wysiłku wkładanego przez sportowców bez niepełnosprawności?
W parasporcie, przynajmniej tak mi się wydaje, jest ciężej. Moja kategoria jest najbardziej pełnosprawną. Boisko jest to samo, siła, szybkość jest bardzo bliska do badmintona pełnosprawnego. Na pewno poziom gry jest troszkę niższy. Wydaje się, że brak kończyny to nic takiego, ale tak naprawdę jest zaburzony balans ciała, środek ciężkości, jest mniejsza zwrotność, większe obciążenie na kręgosłup i na stawy niż w sporcie pełnosprawnym. Również dysproporcja mięśniowa stron ciała, dysproporcja napięcia mięśniowego i szereg innych czynników pokazują, że jest o wiele ciężej uprawiać nam sport niż pełnosprawnym. Dochodzi do tego jeszcze kwestia przełamywania bariery psychicznej. Ale mimo tego osiągamy wyższe wyniki niż sportowcy pełnosprawni.
Fundacja Bartłomieja Mroza – co to za fundacja, jaki jest jej cel?
Szczegółowe cele mojej fundacji ujęte są na stronie: www.bartlomiejmroz.pl/fundacja Od 5 lat staram się działać na rzecz rozwoju dyscypliny, ale nie zawsze pomysły innych i kierunek działań pokrywał się z moimi pomysłami. Nie chciałem robić czegoś, do czego nie jestem do końca przekonany. Wpadłem więc na pomysł, że najlepiej będzie założyć fundację z własnymi działaniami. Sport dużo mi dał, wiele mu zawdzięczam: wyjazdy, możliwość poznania języków, wielu kultur, jak również samą przyjemność z grania. Pomyślałem, że komuś innemu może to sprawić tyle samo radości, zainspirować i dać sens życia. Postanowiłem wykorzystać swoje nazwisko, możliwości jakie posiadam, kontakty do rozwoju tej dyscypliny w Polsce, by stworzyć lepszy start tym, którzy dopiero zaczynają. Mam nadzieję, że już niedługo moja fundacja będzie mogła realizować regularne zajęcia w badmintona, zaczynając od Warszawy, jak i w całej Polsce.
Plany na przyszłość, marzenia do zrealizowania to…
Cały mój czas i życie pochłania badminton i teraz wszystko się wokół tego skupia. Na pewno chciałbym zakwalifikować się na igrzyska poprzez zdobywanie wysokich punktów na turniejach. Tytuł mistrza Europy już mam, a w przyszłym roku będę chciał powalczyć o mistrza świata. Chciałbym, żeby gra sprawiała mi tyle samo radości, satysfakcji i emocji co teraz.
Wiele osób sprawnych i niepełnosprawnych ma problem z motywacją nie tylko do sportu, ale też do życia. Jaki masz sposób na motywację?
To dla mnie trudne pytanie, bo ja tak naprawdę tej motywacji nie szukam. Nie mam takiej recepty. Nawet nie wiem, skąd motywacja się bierze. Dużo jeździłem po świecie, widziałem ludzi, którzy są bardzo szczęśliwi, i to nawet z niewielkich powodów. Starałem się też nauczyć cieszyć małymi rzeczami. Ważne jest również nasze otoczenie. Czy są to ludzie, którzy cały czas narzekają lub nie mają większych dążeń, a może jednak tacy, którzy mogą być inspiracją. Niedawno z Michałem Rogalskim stworzyliśmy projekt: Tokyo Dream. Michał ma ten sam cel co ja – igrzyska! Tylko ja paraolimpijskie. Wzajemnie się motywujemy, pomagamy sobie i trenujemy razem. Chcemy przekazywać nasze doświadczenie innym, w szczególności młodym zawodnikom. Więcej informacji na temat projektu znajdziecie na naszym profilu na Facebooku: Michal Rogalski & Bartlomiej Mroz – TokyoDream.
Wracając do tematu braku motywacji, to każdy ma gorsze momenty. Na przykład nie chce Ci się iść na trening – też mi się czasami nie chce. Jednak zawsze w takich momentach, kiedy zastanawiam się nad jego opuszczeniem, wyobrażam sobie moich przeciwników, jak zacierają ręce, bo tylko im ułatwiam sprawę. Warto sobie wtedy przypomnieć, po co to robisz i dlaczego, bo jeśli czegoś chcesz, to zrobisz wszystko, żeby to osiągnąć. Jeśli mówię, że mi się nie chce, ale chciałbym być mistrzem świata, to jedno drugiemu zaprzecza. Trzeba sobie zadać pytanie, czy na pewno to, co robię daje mi radość. Czasem trzeba może odpuścić i zacząć robić coś innego, co daje więcej satysfakcji, energii do życia, chęci do działania.
Dziękujemy za rozmowę!