Wywiad z Pawłem Pabianem: Od wyzwania do wyzwania
28 szczytów w 110 godzin i 50 minut. W zeszłym roku pobiłeś rekord i zdobyłeś Koronę Polskich Gór najszybciej w kraju. Opowiedz nam o tym wyzwaniu.
Paweł Pabian: Korona Polski to 28 szczytów w 28 najwyższych pasmach w Polsce, za ich zdobycie dostaje się odznakę. Są dwie praktykowane formy ustanawiania czasu – ze wsparciem i bez wsparcia. Mój rekord został ustanowiony na wyprawie solo, czyli bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz osób trzecich. Sam prowadziłem samochód, wchodziłem na szlaki, schodziłem z nich, spałem w aucie, żywiłem się własnym jedzeniem oraz sklepowym i restauracyjnym. Rekord ze wsparciem jest niższy i polega na tym, że zawodnik jest wożony, regeneruje się w trakcie jazdy, bo nie musi prowadzić samochodu, ma pełne zaplecze i wsparcie masażysty. Wyzwanie odbyło się w 2017 roku na przełomie sierpnia i września. 110 godzin i 50 minut – mój czas startu liczony od momentu, kiedy podjechałem pod pierwszy legalny wyjściowy szlak i wyszedłem z samochodu do momentu stanięcia na ostatniej górze, czyli na Łysicy w Górach Świętokrzyskich.
Dokonałeś tego zupełnie sam, bez żadnej pomocy. Dlaczego postanowiłeś robić to bez wsparcia? Czy nie jest ryzykowne samotnie poruszać się po górach?
PB: Jest ryzykowne. Chociaż najbardziej ryzykowna była jazda samochodem. Podczas projektu Korony Gór Polskich pokonałem około 3 tys. km autem, do tego blisko 250 km pieszo, z czego prawie 20 km przewyższenia w pionie. Poruszałem się po terenie czasem oznakowanym, a czasem nieoznakowanym, bo nie na każde szczyty prowadzą szlaki turystyczne, a jakieś 30% gór robiłem nocą. Obawiałem się, żeby nie zasnąć za kółkiem po pokonaniu na przykład piętnastej góry. W momencie, gdy czujesz, że zbiera się na sen, trzeba zatrzymać samochód na pierwszej stacji benzynowej i zrobić sobie drzemkę lub właściwy sen, który trwa około 5–6 godzin. W tamtym roku przez te 5 dni, czyli w czasie tych ponad 100 godzin, spałem po 3 godziny na dobę, raz po Rysach przespałem się 4 godziny.
Podążasz od wyzwania do wyzwania. Startowałeś w wielu ultramaratonach górskich (największy sukces: Duch Pogórza, 70 km, II miejsce), w 2016 roku ustanowiłeś rekord czasowy, zdobywając Niebieski Szlak Karpacki (450 km) w ciągu zaledwie 164 godzin. Czy można to nazwać po prostu pasją do gór?
PB: Pasją do gór, szaleństwem… nałogiem. Tych rzeczy nie da się wytłumaczyć. Tak, jak z laikami nie rozmawia się o tym, po co się chodzi po górach. Można odpowiedzieć, bo są, lub w ogóle nie udzielić odpowiedzi. Pasje trzeba zrozumieć, zaakceptować albo tolerować, jeśli się ich nie rozumie, nie akceptuje, to można pominąć ten temat. Góry to moja pasja. I robię wszystko, aby po polskich górach się poruszać oraz je promować. Można to robić, nie wyjeżdżając za granicę, jeśli się realizuje ciekawe projekty, w których znajdzie się „naj”, „jako pierwszy”, „pobity czas” albo „najdłuższa trasa”. Kiedy mamy te początki z „naj”, wtedy robi się większy rozgłos i dzięki temu możemy promować naszą całą południową Polskę. Nie tylko Beskidy, ale i Tarty, Sudety, Góry Świętokrzyskie, Pogórza, czyli tutaj, gdzie zaczynają się robić te właściwe wzniesienia.
Dlaczego zacząłeś stawiać sobie takie ekstremalne wyzwania? Skąd taki pomysł?
PB: Wszystko zaczęło się w 2013 roku, kiedy z kolegami w pięciu załadowaliśmy się do samochodu i na jedzeniu z Polski zrobiliśmy w ciągu dwóch tygodni pięć gór w Alpach, które miały w sobie „naj”: najwyższy szczyt Austrii – Grossglockner, Niemiec – Zugspitze, najwyższy masyw górski Dolomitów – Marmolada, najwyższy szczyt Alp Graickich – Gran Paradiso oraz najwyższy szczyt Alp, czyli Mont Blanc jako wisienka na torcie. Rok później pojechałem z kolegami na siedmiotysięcznik Pik Lenina położony w Kirgistanie, 7134 m n.p.m. Zdobyliśmy go, i myślałem, że tak zacznie się moja przygoda z wysokimi górami. Ale moja żona, wtedy jeszcze dziewczyna, powiedziała, że nie ma opcji. Ona wtedy tyle stresu najadła się z rodziną, że powiedziała: „możesz robić sobie jakieś projekty po naszych górach, polskich Beskidach, a już na wysokie góry to ja Cię nie puszcze w ogóle”. I tak od 2014 roku z tych wysokości powyżej 7–8 tys. m n.p.m. przeniosłem się na długie dystanse, stąd Beskidy. Chcąc poprzez ciekawe, pionierskie projekty, reklamować nasze tereny. Na początku zacząłem bawić się w ultrabieganie, czyli Łemkowyna Ultra na 150 km i inne tego typu imprezy, które do tej pory odbyłem, a było ich sporo. W 2016 roku ustanowiłem rekord szybkości na drugim co do długości szlaku turystycznym w Polsce, czyli Niebieskim Szlaku Karpackim, który ma około 450 km długości, a rok temu Korona Polskich Gór – oba rekordy solo. Tak samo będzie i teraz, na projekcie, który będę realizował już za półtora tygodnia. Kręcą mnie wyzwania, które mogę podjąć całkowicie sam, bez jakiegokolwiek wsparcia, niezależny, polegając tylko i wyłącznie na własnych możliwościach, siłach i decyzjach.
Te wspomniane wyprawy są już za Tobą, ale przed Tobą za kilka dni kolejna… Zdradzisz nam szczegóły? (obecnie Paweł Pabian jest już w trakcie wyzwania; rozmowa została przeprowadzona 23 sierpnia 2018 roku)
PB: Oficjalne informacje poszły w świat, więc mogę śmiało powiedzieć. W tym roku mój pionierski projekt to Diadem Polskich Gór, czyli rozszerzona Korona Gór Polskich. Jak wspominałem, Korona Polski to 28 szczytów w 28 pasmach, natomiast Diadem obejmuje podział makroregionalizacyjny, czyli z pasma głównego wyłaniają się jeszcze poszczególne, pomniejsze pasma, np. mamy Beskid Sądecki, który składa się z Pasma Radziejowej i Pasma Jaworzyny Krynickiej (dla lubiących szczegóły: mamy jeszcze Pasmo Lubovelskie i inne pomniejsze, ale działam według założeń twórców Diademu Polskich Gór), czyli automatycznie w Koronie Gór Polskich najwyższym szczytem sądeckiego jest Radziejowa, ale w Diademie jest dodatkowo Pasmo Jaworzyny Krynickiej i Pasmo Radziejowej – w tym momencie wskakują dwie góry, i w taki sposób z 28 szczytów robi się 80. Formuła wyzwania będzie identyczna, jak w tamtym roku, czyli podjazd samochodem pod legalny punkt wyjściowy, wejście na górę, zejście z powrotem na dół, podjazd pod kolejny legalny wyjściowy szlak, i tak 80 razy. Do pokonania będzie 4 tys. km samochodem, około 700 km na nogach i 35–40 km podejść do góry w pionie. Przewidywany czas na jego ukończenie to między 15 a 20 dni. Projekt realizuję solo, a co najważniejsze – jeszcze żaden Polak oficjalnie nie zdobył Diademu Polskich Gór podczas jednej wyprawy. A ja zamierzam to zrobić!
W jaki sposób przygotowujesz się do tego typu zadań? Co jest najważniejsze? I czy masz jakieś obawy?
PB: Może się wydawać to trochę dziwne, ale największą obawę, jaką mam na teraz, to, że zgubię jakaś górę po drodze (śmiech). Ten południowy odcinek Polski na mapie to takie mrowisko punktów, trochę boję się, że z powodu zmęczenia pominę któraś górę. Natomiast jestem zabezpieczony na taką możliwość, bo teraz od kilku dni siedzę nad logistyką, czyli śledzę mapy turystyczne, wyszukuję punkty podjazdowe, szlaki wyjściowe albo trasy wyjściowe, bo nie ma szlaków na każdy szczyt, miejsca, gdzie podjechać pod rozłożenie kolejnego punktu dojazdowego – wszytko mam ponumerowane. Po kolei będę sobie je zamalowywał, odhaczał. To jest bardzo żmudne i trudne, ale potem to już wchodzi rutyna, bo w trakcie wyzwania wszystko staje się proste – wsiadam do samochodu, ustawiam na GPS punkt i jadę do niego, wchodzę, schodzę, ustawiam kolejny punkt, i tak 80 razy. Ale żeby to było takie łatwe, trzeba się nieźle napracować wcześniej. Przygotowuję się też typowo kondycyjnie. Cały czas trenuję pod okiem trenera długie wybiegania z dużym obciążeniem po górach i w terenie, ultrabiegi, aktualnie od kilku tygodni mój dystans tygodniowy to między 100 a 120 km biegu. Przyzwyczajam się do małej dawki snu i nie dużego, ale ciągłego wysiłku, bo tego będzie wymagał ten projekt – 15-20 dni z przerwami na sen i pożywienie. Zamierzam się poruszać miedzy 15 a 20 godzin na dobę, a na sen przeznaczyć około 5- 6 godzin.
Lubisz samotność w górach?
PB: Tak. Ale tak naprawdę to ja się dopasowuję do konkretnego wyjazdu. Jestem też przewodnikiem górskim, oprowadzam wiele wycieczek. Kiedy jadę z taką ekipą załóżmy 30-osobowa, to chcę im jak najlepiej przekazać piękno tego, co dookoła, wraz z ciekawymi informacjami. Jeśli wybieram się z rodziną, to nastawiam się na to, aby dać im jak najwięcej frajdy, na drugim jest pokonywanie dystansu czy zdobycie jakiegoś szczytu – to wtedy w ogóle nie ma żadnego znaczenia. Mojego dwuletniego synka noszę na plecach, to jest dla mnie właśnie przejście na ciężko. Natomiast kiedy wyruszam samotnie, wtedy realizuje egoistycznie moje cele, tak jak chociażby w przypadku 80 szczytów, na które chcę się wspiąć. Oczywiście, jeśli ktoś po drodze będzie chciał dołączyć, żeby ze mną się przejść na którąś z gór, to nie mam nic przeciwko, tylko zachowamy bezpieczny dystans, żeby nie było podejrzeń, że ktoś mi pomaga.
Czyli Twoja żona i Twój syn podzielają Twoją pasję i też, co prawda nie tak ekstremalnie, ale chodzą po górach?
PB: Moja żona jest po turystyce, dużo się po górach obchodziła i chodzi dalej. Często jeździmy na takie wycieczki. Jakby tak policzyć, ile razy w roku, to pewnie wychodzi co weekend albo co półtora weekendu. Synek ma dopiero dwa lata, więc siedzi z tyłu w nosidełku turystycznym, ale też już go nosi do biegania. Moja mama również bardzo lubi góry, chętnie z nami podróżuje. Dzięki temu, że jest ta pasja, to wszystko jest łatwiejsze, zauważyłem to podczas zdobywania sponsorów i wspólnych trekkingów. Bardzo ważne jest to, by ktoś podzielał Twoją pasję, bo jak wpadasz do jakiejś firmy i mówisz, że masz taki projekt, a dana osoba nie chodzi po górach, to w ogóle nie czuje tematu. Natomiast jeśli ktoś podziela tę pasję, tak jak na przykład Pani Judyta, ultrabiegaczka i równocześnie prezes firmy Flotex Polska, z którą obecnie rozpocząłem współpracę, oraz firma Ideo, której Prezesi stawiają na aktywność, to jest zupełnie inny odbiór tego wszystkiego. Ich nie musiałem przekonywać, usłyszałem „Rewelacja! To jest naprawdę dobry pomysł”.
Masz jakieś wspomnienia z Twoich wypraw, które szczególnie zapadły Ci w pamięć? A może jakieś niebezpieczne sytuacje z chodzenia po górach nocą?
PB: Niebieski Szlak Karpacki. Ostatnie dwa dni. Ten szlak wiedzie przez Beskid Niski, Bieszczady, Pogórze Przemyskie i Pogórze Dynowskie, ciągnie się od Grybowa do Rzeszowa, praktycznie w większości szlakiem granicznym polsko-słowackim. To nie Bieszczady czy Beskid Niski dały mi w kość, ale Pogórza, w których to ostatnie dwa dni padał deszcz i z „pogórza” stało się „pobłocie”. Tam spotkałem rysia, niedźwiedzia – pierwszy raz w życiu, i wilka. Są to tak dzikie lasy i góry na Pogórzu Przemyskim, że w Bieszczadach takiej dzikości się nie znajdzie. Kondycyjnie tak bardzo mnie to wyczerpało, przepaliłem nawet mięśnie w łydce, że regenerowałem się miesiąc, by móc normalnie funkcjonować. Nawet tego siedmiotysięcznika tak nie wspominam, tak mnie wyczerpało to niebieskie wyzwanie.
Oprócz bicia rekordów i pokonywania własnych granic m.in. na co dzień jesteś trenerem, coachem, pomagasz ludziom w ich rozwoju i samorealizacji. Problem spadku motywacji znasz więc od podszewki. Co mógłbyś powiedzieć tym, którzy szybko się poddają w drodze do swojego sportowego celu?
PB: Moim zdaniem kluczowa jest wytrwałość. Ale wytrwałość, do której trzeba dążyć. Nie można od razu postawić sobie celu nadrzędnego – chcę zdobyć 80 szczytów, podziel to na pomniejsze etapy, za które się będziesz nagradzać. Równie ważne jest publiczne zobowiązanie się, czyli tak zwany społeczny dowód słuszności, to jedna z najmocniejszych motywacji, jakie mam. Ten mechanizm zna każdy z nas, ale nie każdy go stosuje, chodzi o to, by publicznie się zobowiązać, że coś zrobię – skoro mówią o tym w mediach ogólnopolskich, wczoraj miałem wywiad w Radio Rzeszów, mam na żywo wystąpienie w TVP, puszczą mnie być może w Teleexpressie, to jak mogę odpuścić… Trzeba znaleźć sobie takie punkty, które spowodują, że nawet jeśli są momenty kryzysu, załamania, to tak, jak mój brat Karol, instruktor i trener fitness, pięknie powiedział – i tak są rzeczy do zrobienia. Chwile słabości są i będą, zawsze przychodzą, one mają Cię wzmocnić. Nie ma się co głaskać, cackać ze sobą, można chwilę popłakać w kącie, a potem skończyć z byciem dzieckiem, czyli finalnie przejść z fazy emocji na poziom faktów. Zebrać wszystkie za i przeciw, ale na poziomie faktów, nie emocji, uporządkować, znaleźć rozwiązanie i dalej iść do przodu. Jak to przełożyć na praktykę? Powiem na własnym przykładzie, w styczniu miałem biec Zimowy Maraton Bieszczadzki (42 km), przygotowywałem się do niego całą zimę, byłem w super kondycji, i dopadło mnie zapalenie oskrzeli. Pierwsze dwa dni to był poziom emocji, frustracji, płaczu, zagryzania zębów, co odbijało się na znajomych i rodzinie, byłem nie do życia. Kiedy przeszedłem na poziom faktów, skreśliłem ten bieg, bo i tak wiedziałem, że w nim nie wystartuję, i skupiłem się na leczeniu, jak się wykurowałem rozpocząłem z ogromnym skupieniem i pod okiem trenera ponowne przygotowania, dzięki czemu w marcu wziąłem udział w biegu Duch Pogórza, podczas którego zająłem drugie miejsce.
Czy masz w planach jakieś następne rekordy? Taki kalendarz przyszłych wypraw.
PB: Mam, ale nie chcę ich zdradzać. Powiem tylko tyle, że co roku lub co dwa lata na pewno będę robił nowy projekt, coś ciekawego i zakręconego. Natomiast nie chcę o tym mówić na głos, bo może się okazać, że coś się przesunie, albo zmienię swoje plany. Obecnie koncentruję się na tym, co będzie za półtora tygodnia, czyli start Diademu Polskich Gór. W piątek (31 sierpnia) lub w sobotę (1 września) o świcie wyruszam na pierwszą górę, Wysoka Kopa w Górach Izerskich.
To na koniec powiedz nam, czego możemy Ci życzyć przed wyruszeniem na Diadem Polskich Gór? Bo kciuki będziemy trzymać na pewno!
PB: Bardzo prosiłbym o dwie rzeczy – szacunek i koncentracja. To dzięki nim przeżyłem i wszystkie projekty, które dotychczas podjąłem, górskie i nie tylko, zrealizowałem na takim poziomie, jak chciałem. Szacunek do gór, do innych osób, nie oznacza tego, żeby się korzyć, ale traktować jak równy z równym, czyli patrząc na jakąkolwiek górkę nie będę mówił np. że Beskid Niski to są takie niewielkie przewyższenia, bo ja byłem na Rysach. Każda góra ma swój klimat i w swoim majestacie powinna wzbudzać w nas szacunek na zasadzie: biorę wszystko, co mi dajesz, mam respekt do Ciebie jednoczę się z Tobą w całości, a Ty pozwolisz mi wejść na siebie. I to można przełożyć również na drugiego człowieka, na całe nasze życie. Ważny jest szacunek, respekt, ale i koncentracja, żeby nie stracić jej ani na chwilę. Brak koncentracji przez kilka sekund może spowodować, że potknę się o jakiegoś krzaka, kamień, skręcę kostkę, i będzie po wyzwaniu. Szacunek i koncentracja. Prosiłbym, żebyście trzymali kciuki za to, żeby ani na chwilę mnie te dwie rzeczy nie opuściły.
Dziękujemy za rozmowę! Powodzenia!