SZCZĘŚLIWE DNI
Jak zauważyło wielu krytyków, Maja Komorowska stworzyła mistrzowską kreację nieco wbrew Beckettowi. Szczególnie w pierwszej części sztuki bawi nas parafrazami znanych cytatów, a jej tyrady wobec milczącego męża sprawiają wrażenie niepoważnej farsy. Zresztą, jak zachować powagę, skoro co chwila ze sceny pada retoryczne: „No i co teraz?”, na które oczywiście nie będzie odpowiedzi, a sama bohaterka tkwi w czymś na kształt kopca? Szczęśliwy dzień Winnie pełen jest absurdalnych, małych zdarzeń, codziennych, powtarzanych jak mantra rytuałów, które składają się na sens jej życia. Ich nawarstwianie z wolna zaczyna jednak przerażać, przysłania bohaterkę, dusi ją, niczym surrealistyczna forma, w której wkrótce zapada się po szyję. Pozornie bezwartościowe słowa stają się świadectwem z góry przegranej walki o istnienie. W tym sensie powrót po ponad dziesięciu latach do sztuki Becketta jest otwarciem „drugiego aktu”, gdy aktorka z bagażem (balastem?) nowych doświadczeń pragnie gorzko zapytać się widza: „No i co teraz?”
- 4 na wszystkie miejsca/sektory